Nie jest to praca, lecz służba- wywiad z Adamem Bigajem
„Bezpański. Ballada o byłym gliniarzu" to literacki zapis stworzony przez Jakuba Ćwieka dotyczący nieprawdopodobnie barwnego życia Adam Bigaja, podinspektora policji, który przez blisko cztery dekady zmagał się z bezprawiem i zbrodnią – w latach 90. kierował sekcją zabójstw na wrocławskim starym mieściem, a następnie przez wiele lat piastował urząd naczelnika wydziału kryminalnego na Rakowcu. Specjalnie nam Adam Bigaj opowiada, jak wielki wpływ na przestępczość ma wychowanie, jak wygląda kodeks honorowy policjanta, o czym pamięta, o czym wolałby nie pamiętać, czy służba w policji to powołanie i czym jest okupiony taki wybór. Zapraszamy do lektury wywiadu.
Marcin Waincetel: Czy w przypadku zawodu policjanta, zwłaszcza funkcjonariusza pracującego w wydziale zabójstw, można mówić o powołaniu?
Adam Bigaj: Każda służba, taką jest też policja, wymaga poświęcenia siebie innym. Zdecydowanie twierdzę, że policjantem powinno się być z powołania. Tak jak możemy mówić o powołaniu do służby w przypadku lekarzy, pielęgniarek, strażaków, ratowników i wielu innych zawodaów w których się służy społeczeństwu. Dlatego też nie jest to praca, lecz służba. Z definicji wynika, że policjant pełni rolę służebną wobec obywatela. Musi on cechować się dużymi pokładami empatii, a nie – jak widzimy to wielokrotnie – być przeświadczonym, że jest „ panem władzą". Takim określeniem wiele razy zwracano się do mnie podczas czynności i za każdym razem oświadczałem, że „władza to jest w Warszawie, a ja jestem tylko policjantem". Takie przeświadczenie funkcjonowało w społeczeństwie jakoby policjant był władzą, gdyż miał pałkę i broń, oraz jakieś mityczne prerogatywy do władania społeczeństwem.
Czy od samego początku chciał Pan pójść tą drogą? A może był to jednak wybór okupiony wątpliwościami?
Oczywiście, ja sam nie uniknąłem w początkach swojej służby wielu błędów i wydawało mi się, że skoro dostałem do ręki legitymację służbową to predysponuje mnie to do bycia „panem władzą". Szybko rzeczywistość uświadomiła mnie, że mamy do czynienia nie tylko ze złodziejami i bandziorami, ale przede wszystkim z osobami pokrzywdzonymi w wyniku przestępstwa. To nie sprawcy potrzebowali naszej pomocy, lecz ci co utracili mienie, zdrowie, życie. Dlatego też o pomoc zwracali się do ludzi powołanych i przez nich opłacanych. Docierało do mnie, że policja nie istnieje sama dla siebie. Policjanci mają do wykonania konkretną, służebną rolę wobec społeczeństwa. Milicja, do której zostałem przyjęty, nie kojarzyła się w tamtych czasach pozytywnie. Była odbierana jako aparat ucisku. Podjęcie służby w milicji było ryzykowną decyzją, a oznajmienie jej kolegom, wydawało się wyrokiem oznaczającym szybką ewakuację do innej części miasta. Ku mojemu zdziwieniu niczym takim się nie skończyło, może nie z euforią, ale jakimś takim zrozumieniem, moi sąsiedzi, znajomi z ulicy, koledzy z podwórka, przyjęli fakt, że włożyłem mundur. Czyżby z upływem lat środowisko łagodniało?
33 lata służby w sekcji zabójstw. Jak Pan wspomina ten czas?
W policji odsłużyłem 33 lata, od pierwszego do ostatniego dnia w służbie kryminalnej. Przez pierwsze lata swojej służby zajmowałem się przestępczością przeciwko mieniu, a wyspecjalizowałem się we włamach do mieszkań. Jednak w jednostkach podstawowych nie do końca jest tak jak w filmach. Problemów są tysiące, a jednostki podstawowe są pierwszą linią kontaktu z obywatelem i to tam trafiają ludzie w pierwszej kolejności i to z tych jednostek policjanci są pierwsi na miejscu zdarzeń przestępczych. Zawsze mnie dziwiło, że przełożeni w policji nie zauważają tych policjantów, którzy stanowią pewnie 70 – 80 % całej formacji i na których ciąży cały proces wykrywczy wszystkich przestępstw, od pospolitych po najcięższe takie jak rozboje i zabójstwa. Jak w 2000 roku zostałem szefem Wydziału Kryminalnego na Rakowcu, to byłem przerażony warunkami w jakich przyszło mi pracować. Rozsypujące się ściany niemalowane od wielu lat, stare meble, jedna toaleta wyglądająca jak wychodek za stodołą. Biurko w moim pokoju, szumne stwierdzenie, gdyż była to klitka, po tym jak się oparłem o niego, rozpadło się po prostu. A w tym czasie widziałem w gmachu wojewódzkiej niekończący się remont korytarzy i pokojów. Trzeba było się wziąć do roboty i sami zrobiliśmy remont pomieszczeń, toalety, korytarza, a meble wyżebraliśmy od jednej z państwowych instytucji, która traktowała je jako zużyte, a dla nas były jak nowe. Panie, które zajmowały się sprzątaniem myły korytarze samą wodą, gdyż nie było środków czystości. Postawiliśmy puszkę do której wrzucało się pieniążki z przeznaczeniem na zakup w dyskoncie środków i płynów do mycia. Zawsze była mizeria finansowa w środkach technicznych niezbędnych do prawidłowego prowadzenia czynności. Natomiast każda zmiana polityczna powodowała zawieruchę w szeregach formacji. Ingerencja polityki jest tak wielka w funkcjonowanie policji, że jak zmieniała się opcja polityczna to z góry było wiadome który z przełożonych poleci ze stanowiska. Co najgorsze, za każdą zmianą stanowiska kierownicze obejmowali ludzie w janmnejszym stopniu nie przygotowani i nie mający żadnych predyspozycji do ich pełnienia. Zauważalny był coraz większy brak szacunku do podległych policjantów, nacisk na wynik, realizację słupków statystycznych, aby zadowolić wyższych przełożonych i utrzymać stołek. Nieuniknione było to, że i wśród policjantów, nie bacząc na szkody w więzi czy też lojalność, zaczęła się rywalizacja o przypodobanie się przełożonemu i ewentualny awans. Dlatego też, po skończeniu pisania naszej książki zauważyłem, że duża jej część poświęcona jest czasom i ludziom z kilkunastu początkowych lat mojej służby bo miałem więcej do powiedzenia o tych ludziach, z którymi wiązały mnie szczególne więzi. W dalszej części książki jest coraz mniej o ludziach, bo tak naprawdę coraz mniej miałem do powiedzenia o nich. 17 lat na Rakowcu zajęło mi kilkadziesiąt kart książki, bo tak naprawdę ludzi coraz mniej łączyło ze sobą. A jest to służba w której policjant musi mieć bezgraniczne zaufanie do kolegi z którym realizuje swoją sprawę, gdyż musi być pewien, że ten go nie opuści ze strachu w sytuacji zagrożenia. I to jest ta szczególna więź i lojalność.
Jestem ciekaw, jak wyglądała praca przy „Bezpańskim...". W jaki sposób dokonywał Pan selekcji materiałów? W jaki sposób na tworzywo literackie przerabiał je potem Jakub Ćwiek? Czy często konsultuwali się Panowie w samym procesie tworzenia?
Z Kubą Ćwiekiem wielokrotnie spotykaliśmy się prywatnie i podczas rozmów nieuniknione były opowieści i anegdoty z mojej służby, gdyż w tym czasie byłem jeszcze w służbie. Kuba się przysłuchiwał, dopytywał, śmiał się, aż pewnego dnia zakomunikował, że to jest tak ciekawe, że musimy te wszystkie opowieści spisać. Zaskoczył mnie, gdyż te wszystkie opowieści traktowałem jako element rozmów podczas spotkań. Ja byłem bardzo sceptyczny, bo dla mnie były to jedynie anegdoty z wielu lat służby i twierdziłem, że z pewnością nikogo to nie będzie interesować. Kuba przekonywał mnie, że nawet sobie nie zdaję sprawy jak wielu ludzi będzie zainteresowanych poznaniem prawdziwego, opartego na faktach życia gliniarzy. Nie będzie to opowieść jak z seriali, gdzie akcja toczy się zgodnie z wymyślonymi akcjami scenarzysty, lecz gdzie scenariusz napisało prawdziwe życie. Nie ukrywam, trochę to trwało zanim doszliśmy do porozumienia, że może faktycznie znajdą się czytelnicy, których to będzie interesować. Pozostały do uzgodnienia kwestie techniczne. Były różne pomysły, to jest siadamy przy dobrym alkoholu i gawędzimy, a Kuba jakoś to systematyzuje. Ja opowiadam, a Kuba dopytuje, systematyzuje, układa zgodnie ze swoją wizją. Jednak stanęło na tym, że ja usiądę, wszystko po kolei opiszę opierając się na swojej pamięci, a Kuba efekt mojej indywidualnej pracy ukształtuje literacko. Starałem się opisać bardzo dokładnie fakty, dialogi więc Kuba pisząc końcową wersję książki w zasadzie na tyle miał kompletny materiał, że nie było potrzeby ciągłych konsultacji. No i najważniejsze, pokazać w tej opowieści prawdziwą twarz policjantów, ich oddanie służbie, ale też, że są to tacy sami ludzie jak pozostała część społeczeństwa, ze swoimi słabościami, życiem rodzinnym i czasami tragicznym wpływem służby na te życie. Jest dużo alkoholu, ale nie oznacza to, że gliniarze tylko chlali. Jak się wczytać w treść to wyraźnie widać, że zdecydowana większość policjantów była i jest oddana pełnionej służbie dla innego człowieka, z poświęceniem swojego czasu i życia rodzinnego. Alkohol u niektórych był sposobem odreagowywania traumy i obciążeń psychicznych. I to wspólnie z Kubą chcieliśmy w książce oddać
Czy Pan tego chce, czy nie chce – stał się Pan poniekąd częścią kultury literackiej. W historiach filmowych, telewizyjnych i na kartach powieści znajduje się cała rzesza policjantów i detektywów, ale też zbrodniarzy i przestępców. Czy istnieją bohaterowie – zarówno po stronie prawa, jak i bezprawia – którzy szczególnie zapadli Panu w pamięci?
W moim dzieciństwie nie było wielkiego wyboru jeśli chodzi o bohaterów popkultury. Nie wiedziałem też, że takie pojęcie funkcjonuje. Bohaterami dla nas w tych czasach byli kapitan Kloss czy Czterej Pancerni. Gdy rozpoczynałem swoją służbę, dla większości z nas, takim przykładem sprawnego i świetnego gliniarza był serialowy por. Borewicz grany świetnie przez Bronisława Cieślaka. Gdy w codziennej służbie zmagałem się z prozaicznymi problemami jak brak papieru do pisania, długopisów, czy chociażby tym, jak się szybko udać na miejsce zdarzenia, super milicjant miał do dyspozycji cały aparat bezpieczeństwa. Sam dzielnie rozwiązywał zagadki skomplikowanych spraw, był sprawny i bezkompromisowy. No i w kobietach przebierał jak zachodni James Bond. Odstawało to znacznie od tego z czym miałem do czynienia w swojej służbie. Prostymi sprawami i prymitywnymi przestępcami, którzy w pijanym widzie dźgali się nożami i rąbali się siekierami. To też kwalifikowane jak zabójstwo, ale gdzie wyzwanie, gdzie inteligentny przestępca, gdzie finezja. Tego typu przestępcy i dokonywane przez nich czyny nazywaliśmy „polskim ubojem" bo najpierw pito alkohol do upadłego co wywoływało agresję po czym się bito i używano do dyskusji mocniejszych argumentów typu ostre narzędzia. Zdecydowana większość znanych mi zbrodni dokonywana była pod wpływem alkoholu. W późniejszych latach swojej służby, po obejrzeniu „Milczenia owiec" zastanawiałem się czy nasza policja byłaby w stanie stawić czoła takiemu zbrodniarzowi, jakim był bohater Hannibal Lecter, fenomenalnie zagrany przez mistrza kina Anthony'ego Hopkinsa. Postać fascynująca swoją wiedzą, inteligencją, kulturą, sadyzmem i umiejętnościami znacznie przewyższającymi tych bardziej inteligentnych z którymi miałem do czynienia podczas swojej służby. Wydaje mi się, że jest to bohater negatywny, pozbawiony jakiejkolwiek empatii, ale wzbudzający respekt i szacunek. To byłby przeciwnik wymagający wykorzystania wszelkich środków i umiejętności najbardziej doświadczonych gliniarzy, a satysfakcja z zatrzymania byłaby ogromna. Do dzisiaj oglądam ten film i za każdym razem jestem pełen podziwu dla kunsztu przestępczego Hannibala. I dzisiaj też jestem przekonany, że współczesna polska policja, przy niewspółmiernie lepszych do lat poprzednich środkach, wiedzy i doświadczeniem, nie byłaby w stanie poradzić sobie ze schwytaniem przestępcy tej klasy.
To, co zdaje się być najistotniejsze w „Bezpańskim", to... – jeśli mogę zgadywać – ukazanie prawdy. Obraz policyjnej pracy nie jest krystalicznie czysty, można powiedzieć, że bywa brudny. Czy łatwo było na nowo przeżyć (we wspomnieniach) swoją służbę? I skąd w ogóle pomysł, aby stworzyć tę książkę?
Policja jest ogromną formacją, ponad stutysięczną. Ta formacja składa się z ludzi, z których każdy jest inny. Nie ma grup zawodowych, społecznych, które mogą o sobie powiedzieć, że wszyscy ich członkowie są krystaliczni. W tysiącach można liczyć filmy czy książki traktujące o dzielnych przedstawicielach prawa. Ale to jest fikcja. My z Kubą w „Bezpańskim..." chcieliśmy pokazać prawdziwych ludzi wykonujących prawdziwą robotę opartą na faktach i prawdziwych zdarzeniach. W żadnym miejscu nie chcieliśmy lukrować tej formacji i przekonywać ludzi, że wszyscy są mądrzy, piękni i dobrzy. To są tylko ludzie, ze swoimi problemami, słabościami. To są ludzie ulegający słabościom, ale i dający się zwieść pokusom, którzy chcieli się szybko dorobić schodząc na drogę przestępstwa. Gdyby tak nie było, to w jakim celu tworzonoby policję w policji czyli BSW? Wielu z tych gliniarzy przeżywa osobiste tragedie osobiste, rodzinne, ulega nałogom. Czy policja różni się w jakimś stopniu od innych grup społecznych czy też zawodowych? W filmie „Kler", Smarzowski ukazał patologie targające tą instytucją ogromnego zaufania społecznego. Niby wszyscy coś tam wiedzieli, mówili o tym, ale tak naprawdę film brutalnie ukazał, że nie wszystko jest takie piękne. Czym różni się policja od innych grup społecznych? Zmaga się z podobnymi problemami. Jak się czyta „Bezpańskiego..." to jest i śmiesznie i strasznie. Nie wszyscy zauważają, że zawarta jest w niej głębsza myśl. Chcieliśmy pokazać szczególną więź łączącą policjantów tak niezbędną w tej służbie, oraz jak z upływem lat zmniejszała się, aż prawie do całkowitego zaniku. Są to lojalność, więź i pełne zaufanie do kolegi czy partnera w służbie. Tylko pełne zaufanie, ta szczególna lojalność, oddanie i integracja z kolegami w zespole zapewnia sukces w każdym zadaniu i realizacji każdej sprawy.
Jednym z głównych bohaterów historii jest miasto, a więc Wrocław. Zwłaszcza Śródmieście i tzw. Trójkąt Bermudzki, który przez wiele lat cieszył się wyjątkowo złą sławą. Jak Pan sądzi, skąd w człowieku bierze się chęć do tego, aby wykraczać poza prawo? Aby popełniać zło? Czy to kwestia genów? A może decydującą sprawą jest wychowanie?
Człowiek nie rodzi się z zasady zły. W jego życiu są momenty, które predysponują go do konkretnych zachowań i postępowania. Może ja sam zostałem tak wychowany, że nie poddałem się ogólnej tendencji panującej wśród moich kolegów na podwórku chodzenia na włamy czy obicia komuś mordy. Może to, że byłem harcerzem, realizowałem się w sporcie, uratowało mnie przed drogą przestępcy. Dlatego uważam, że zawsze jest inna alternatywa tylko trzeba z niej skorzystać. Wrocław nie różni się specjalnie, ze względu na przestępczość, od innych miejsc w kraju tak jak i sam Rakowiec, w którym służyłem przez 17 lat. Jest to rejon okryty złą sławą wśród wrocławian i od czasów powojennych nosił nazwę „Trójkąt Bermudzki". Jest to zwarta zabudowa kamienic pamiętających czasy przedwojenne, gdzie do dzisiaj, w wielu kamienicach znajdują się toalety na półpiętrze. Kilka ulic nadal z powodzeniem może gra w filmach wojenny Berlin. Nadal na tych ulicach czy w kamienicach panuje swoista więź gdzie ludzi dzieli się na swoich i obcych. W tych kamienicach mieszkają ludzie w żaden sposób nie różniący się od tych zamieszkałych na nowych osiedlach. Ale i jest wiele miejsc i mieszkań znanych sąsiadom a szczególnie policjantom z dokonywania przestępstw, patologii, narkomaństwa, gromadzenia się wszelkiej maści pijaków, prostytutek i złodziei z całego miasta, a i często z kraju. W takich też miejscach rodzą się i wychowują dzieci, którzy każdego dnia nasiąkają tym widokiem, ciągle pijanym ojcem i matką, stale zmieniającymi się wujkami i ciociami, krzykiem i alkoholem. Takie dziecko w konsekwencji uważa, że to tak wygląda życie, gdyż nie widzi innego. Z czasem wychodzi na podwórko gdzie od kolegów słyszy ile to który „zrobił" samochodów, ile chat wywalił, albo ile ma szmalu z „dziesiony" to jest z rozbojów na ulicy. Wreszcie daje się za którymś razem namówić na udział we włamie do kiosku czy też piwnicy. I tak wsiąka, a potrzeby rosną i cele też rosną. Z każdym nowym przestępstwem oddala się szansa na normalne życie, gdyż dla niego takie życie jest normalne. Wpadka, jedna odsiadka, następne i już brak jest innej drogi. Widziałem w swojej karierze wiele takich dróg gdzie dzieciom brakowało innej alternatywy i wyborów, bo mieli tylko jeden wzorzec. Swoich ciągle pijanych rodziców. Tak też narodził się program Letnia Akademia Policyjna, którego założeniem było wskazanie takim dzieciom innych możliwości i pokazanie, że istnieje też normalne, radosne i bezpieczne życie. Organizowaliśmy dzieciom z rodzin najbardziej niewydolnych wychowawczo i zagrożonych patologią, dwutygodniowe wyjazdy na kolonie, aby w okresie wakacyjnym wyrwać ze swoich środowisk. To właśnie wakacje je były tym okresem, gdy dzieciaki po raz pierwszy sięgały po narkotyki, dokonywały pierwszych, drobnych przestępstw, ponieważ nie było szans na wakacje nad morzem. Opracowaliśmy cały program z udziałem policjantów i czasem na zabawy. Wyjazd był całkowicie darmowy. Kilka razy przydarzyło się, że autokar czekał gdyż brakowało na zbiórce jakiegoś dziecka. Radiowóz jechał po takie dziecko do domu, gdzie pijana matka oświadczała, że po prostu zapomniała o dziecku. Dziecko jechało tak jak stało, a o resztę musieliśmy my się zatroszczyć. Program ten był realizowany przez wiele lat i mam nadzieję, że będzie nadal prowadzony, gdyż jeśli nawet jedno dziecko uda się uratować przed wejściem na drogę przestępstwa, to będzie warto.
Czy podczas służby wypracował Pan jakąś swoją życiową filozofię? Zbiór zasad, wartości, których nigdy by nie zdradził?
Tyle lat służby siłą rzeczy musi mieć wpływ na postrzeganie innego człowieka. Służąc w policji gliniarz musi kierować się zasadami i prawem. Bo jest przedstawicielem prawa i egzekwuje prawo. Dlatego też sam musi przestrzegać prawa, aby ciągle nie mówiono w mediach, że pijany policjant jechał samochodem, że współpracował z przestępcami, że brał łapówki. Dlatego też zawsze powtarzałem policjantom, że nie można być jednocześnie policjantem i przestępcą. Wybór musi być jednoznaczny. Życiowa filozofia? To z pełnym oddaniem, mimo wielu przeciwności wykonywać swoją robotę sumiennie, bo ktoś oczekuje tego ode mnie. Co ma być to i tak będzie, a ty rób swoje. Zaczynałem od szeregowca, prostego wyrobnika, który swojego fachu uczył się od starszych, doświadczonych kolegów. I nie twierdziłem, jak wielu dzisiejszych policjantów, że po trzech latach służby coś już potrafię. Wręcz przeciwnie, twierdziłem, że wiele jeszcze się muszę uczyć. Pokora wobec swoich umiejętności. Zasadą było nie zeszmacić się poprzez układanie się z przestępcami, branie łapówek, a pokus było bez liku, wszystkich traktować jednakowo niezależnie od płci, pochodzenia, stanu majątkowego czy też barw politycznych. Przestępca, łamiący prawo jest przestępcą niezależnie od tego kim jest. Czułem się dumny, jak na „mieście" mówiło się, że ze mną nie ma co się układać i proponować czegokolwiek, gdyż ja nie biorę. Dotrwałem tak do końca mojej służby i cieszę się, że zawsze do moich drzwi pukali moi goście, a nie po mnie.
Domyślam się, że praca w organach ścigania wypala w duszy człowieka znaczące piętno.
Służba w policji oznacza codzienne obcowanie z nieszczęściem ludzi i ze złem. Przez te wszystkie lata widziałem wiele strasznych rzeczy, które normalnie powinny się odbić na psychice człowieka. Ale potrafiłem sobie powiedzieć, jestem jak lekarz, oddzielić jakieś uprzedzenia i wątpliwości i brać się do roboty, ratować życie człowieka, gdyż mimo wszystko, od mojego działania zależne jest wykrycie sprawcy przestępstwa bądź zbrodni. Pewne fakty, zdarzenia, widoki pozostają w mojej pamięci, ale nie sądzą, aby ta służba wypaliła we mnie jakieś piętno. Czasami jest to żal, że czegoś nam się nie udało wykryć, że może trzeba było coś zrobić inaczej aby zapobiec nieszczęściu, że trzeba było uciec z jednostki w której służyłem do innej aby zapobiec poniżeniu, ponieważ przełożonym była osoba, która nigdy nie powinna nigdy nim zostać. Nad tym wszystkim teraz można przejść do porządku dziennego i powiedzieć sobie, że jest to poza mną. Ale gdy pełni się służbę przez 33 lata, poświęca jej się w zasadzie wszystko, a ktoś z dnia na dzień w tak bezceremonialny sposób, z bezczelnym grymasem na twarzy stwierdza, że może już czas na emeryturę, to pozostaje po prostu zwyczajna złość. I do tego komunikuje to ktoś o kim wiem, że w konkretnej psiej robocie nie dorasta mi do pięt, to ma się ochotę popuścić swoim frustracjom.
A co z podziękowaniami?
Nie spodziewałem się wielkich podziękowań za tyle lat służby, gdyż znam tę formację, ale przynajmniej odrobiny szacunku. Otrzymałem jedynie poniżenia i groźby, całkowicie niezasłużone. Gliniarze już po 10 latach służby otrzymują medale resortowe za wieloletnią służbę. Ja po latach swojej służby nie otrzymałem żadnego. To nie są jakieś pretensje, ale chciałbym zaznaczyć, że najmniej dba się w tej formacji o tych najliczniejszych, w jednostkach podstawowych, którzy na co dzień zmagają się z tą większą i drobniejszą przestępczością, ale jakże uciążliwą dla społeczeństwa.
Podejrzewam, że nie jest łatwo wrócić do normalnego, codziennego życia. Jak to się Panu udało?
Tak naprawdę nie miałem żadnych problemów z powrotem na łono społeczeństwa gdyż policjanci nie są wyalienowani z normalnego życia. Mają znajomych, na szczęście, spoza policji, żyją jak każdy spoza resortu, mają bliskich i rodziny jak i swoje środowisko w którym zamieszkują. Mnie policja nie uratowała życia i wbrew niektórym potrafię sobie radzić poza nią. Mam wykształcenie, oprócz zawodowego, cywilne. Mam swoje zainteresowania naukowe, ukończyłem czteroletnie studia doktoranckie i mam otwarty przewód doktorski, prowadzę zajęcia ze studentami i przekazuję nabytą wiedzę i doświadczenie, gdyż policja nie potrzebuje takich „przekazywaczy wiedzy" młodym policjantom. Nie ma już mistrzów przekazujących swoje doświadczenia młodym policjantom, gdyż z dnia na dzień w tysiącach wysłano ich na emerytury. Zawsze mówiłem, że jakby policja była prywatną firmą to już dawno by zbankrutowała, tak jest zarządzana. O tym, że nie jestem zagubiony po odejściu, może nie dobrowolnym i zaplanowanym, może świadczyć też ta książka o której rozmawiamy. Chcielibyśmy z Kubą, aby dotarła ona do młodych gliniarzy, którzy powinni docenić w tej trudnej służbie tę szczególną więź, lojalność wobec kolegów i solidarność traktując tę formację jako jedność.
Rozmawiał Marcin Waincetel