U mnie nie ma lukru
U mnie nie ma lukru
Iwona Mejza: Autorka powieści obyczajowych i kryminalnych. Związana z Klubem Miłośników Powieści Milicyjnej MOrd. Zagorzała wielbicielka książek Joanny Chmielewskiej i Edmunda Niziurskiego.
Adam Podlewski: W Pani powieści Spadek nieboszczyka opisała Pani bardzo oryginalny sposób zarabiania na życie. Czy potrafiłaby Pani pracować w firmie Henk & Henk i sprzątać domy zmarłych?
Iwona Mejza: Kilka lat temu przeczytałam wywiad z właścicielem takiej firmy i już wtedy pomyślałam, że jest to bardzo ciekawy sposób zarabiania na życie. Gdy zaczynałam pracę nad Spadkiem nieboszczyka, często po drodze do pracy mijałam furgonetkę z reklamą podobnych usług. Powołałam do życia firmę Henk & Henk, a ponieważ należę do osób, które żadnej pracy się nie boją (wyłączywszy kontakt z gryzoniami, które wywołują we mnie paniczny lęk, i pracę na wysokości) to przypuszczam, że poradziłabym sobie i z takim wyzwaniem. Skoro Kaziu, pracownik Maurycego, wytrzymuje, to i ja bym spróbowała. (śmiech) Oczywiście jestem realistką i nie rwę się do prac przekraczających moje siły, ale sprzątanie mieszkania należącego do Leokadii Królikowskiej byłoby prawdziwym wyzwaniem i przygodą.
A.P.: Czy historia opowiedziana w Spadku nieboszczyka jest jedynie Pani pomysłem, czy też zainspirowała ją jakaś prawdziwa historia... lub zdjęcie?
I.M.: Janka Królikowska przyszła do mnie którejś zimy, we śnie. Była tak realna, namacalna, a jednocześnie fascynująca, że postanowiłam o niej opowiedzieć. Od razu znałam zakończenie jej historii, ale ją, dziewczynę z zapomnianej ulicy, poznawałam powoli, w trakcie pisania. Opowiadając jej historię denerwowałam się, bałam się o nią, bo i środowisko, i czas nie należały do przyjemnych i bezpiecznych. A ludzie... każdy miał coś do ukrycia. Ta powieść pisała się sama, w takt przebojów królujących w 1962 roku i niezapomnianego Marino Mariniego proszącego sentymentalnie „Nie płacz, kiedy odjadę"...
Tworząc fabułę mieszam fikcję z faktami, zacieram ślady faktów, kluczę, tak jak moi bohaterowie. Ale zawsze jest jakiś początek. Być może nigdy nie napisałabym Spadku nieboszczyka gdybym jako nastolatka nie przyniosła do domu egzemplarzy „Przekroju" z 1962 roku, całego rocznika, w introligatorskiej oprawie. Nadal je mam i co jakiś czas wracam do czasów, gdy na ekranach kin królowały prawdziwe gwiazdy, tańczono szalonego twista, a śniadania jadało się u Tiffany'ego, oglądając „Nóż w wodzie".
A.P.: W jaki sposób jest Pani związana z Oświęcimiem?
I.M.: Jestem rodowitą oświęcimianką, taką z dziada pradziada i Oświęcim to moje miasto. Tutaj nadal mieszkam i pracuję, a w moich książkach staram się opowiadać o tej mniej znanej historii Oświęcimia i przybliżać ją czytelnikom.
A.P.: Deklaruje się Pani jako miłośniczka powieści Joanny Chmielewskiej. Czy oczekuje Pani humoru w powieści kryminalnej? Gdzie w tego typu książkach przebiega granica między dobrą zabawą a dobrym smakiem?
I.M.: Jeżeli sięgam po książkę reklamowaną jako komedia kryminalna, czy kryminał z humorem, to spodziewam się humoru sytuacyjnego i słownego, w różnym natężeniu. Raczej nie spodziewam się rozkawałkowanych zwłok i epatowania zbrodnią. W komedii kryminalnej nieboszczyk i zbrodnia nie służą do szokowania czytelnika, i raczej nie śnią się po nocach. W tworzeniu kryminałów tego typu potrzebne jest wyczucie i duża wrażliwość pisarska. Dla mnie przekroczeniem takiej granicy jest wprowadzenie makabrycznej zbrodni oraz naśmiewanie się z ofiary, upokarzanie jej. Nie chodzi mi o idealizowanie ofiary, śledztwa zazwyczaj pokazują, że nikt nie jest bez winy, ale o celowe ośmieszanie w sposób wulgarny, odrażający. Śmierć i zbrodnia nie są śmieszne jako takie. Natomiast pisząc komedie kryminalne umawiamy się z czytelnikiem na konwencję, w której śmierć i prowadzone śledztwo (najczęściej przez amatorów/amatorki) wiedzie do odkrycia sprawcy. Ale zanim to nastąpi jak w każdym klasycznym kryminale musi paść siedem złotych pytań kryminalistyki, na które otrzymamy odpowiedź. Czyli: Co? Gdzie? Kiedy? W jaki sposób? Dlaczego? Jakimi środkami? Kto? Natomiast jeżeli sięgam po kryminał zapowiadany jako mroczny i szokujący zbrodnią, to oczywiście nie oczekuję, że będzie zabawnie. Owszem, któryś z bohaterów, jak w życiu, może mieć poczucie humoru, czasem taki czarny humor rozładowuje sytuację, ale to już zupełnie co innego.
A.P.: Skąd wzięła się u Pani fascynacja latami sześćdziesiątymi ubiegłego wieku?
I.M.: O „Przekroju" już opowiedziałam, to pismo do którego mam szczególny sentyment, lata prenumeraty (śmiech). Lata sześćdziesiąte ubiegłego wieku to czas młodości mojej mamy, a Jej wspomnienia z czasów, gdy mieszkała w Pszczynie i uczyła się w Technikum Łączności zasługują na osobną książkę. To był czas wielkich gwiazd ekranu, ale także szans na zostanie gwiazdą w krajowym wymiarze. Gdy słucham przebojów z lat sześćdziesiątych przenoszę się w czasie i też tańczę, a nawet śpiewam, co ze względu na brak zdolności jest nieco ryzykowne, ale jakże przyjemne. Podobnie fascynują mnie lata dwudzieste ubiegłego wieku, ale to już inna historia.
A.P.: W jaki sposób jest Pani związana z Klubem Miłośników Powieści Milicyjnej MOrd?
I.M.: W tej chwili bardziej wspomnieniami niż realnym działaniem, czego żałuję i obiecuję sobie, że jak tylko znajdę więcej czasu to wrócę do recenzowania. W 2010 roku przez przypadek natrafiłam w Internecie na stronę prowadzoną przez Klub Miłośników Powieści Milicyjnej MOrd. Na stronie publikowane były recenzje kryminałów milicyjnych pisane przez klubowiczów. Pomyślałam, że to ciekawa inicjatywa i zbierając się na odwagę (a wtedy jeszcze nie myślałam, że nawet jeżeli cokolwiek napiszę, to uda mi się to opublikować) napisałam do prezesa klubu Grzegorza Cieleckiego z pytaniem, jakie warunki trzeba spełnić, żeby takim klubowiczem zostać. Okazało się, że wystarczy napisać recenzję, oczywiście książki z kanonu kryminałów milicyjnych. Tylko tyle i aż tyle. Napisałam siedemdziesiąt osiem recenzji, a moja pierwsza komedia kryminalna Wszystkie grzechy nieboszczyka doczekała się recenzji klubowej, chociaż kryminałem milicyjnym nie jest, tylko właśnie komedią kryminalną.
A.P.: Pogodna literatura obyczajowa i kryminał... Od czego zależy, co chce Pani napisać?
I.M.: Od tego, o czym opowiadam i dla kogo opowiadam, ale też książki obyczajowe, a do nich należy seria Miasteczko Anielin nie przedstawiają świata spowitego w mgłę z waty cukrowej. U mnie nie ma lukru, jest zwyczajne życie, w którym niekoniecznie wszystko układa się szczęśliwie, a strata przychodzi w najmniej oczekiwanym momencie. Tak naprawdę nie przypuszczałam, że kiedykolwiek napiszę książkę obyczajową, że będzie to seria. Byłam przekonana, że na zawsze pozostanę wierna kryminałowi, ale wcześniej zdarzyło się coś, czego nie planowałam. Było lato 2019 roku, moi koledzy Mirosław Ganobis i Tomasz Klimczak pracowali nad filmem o samochodzie Oświęcim Praga. Temat fascynujący, dokumentacja w rewelacyjnym stanie, nic tylko pisać książkę! I tak powstała Oświęcim Praga. Czas miłości i nadziei, powieść obyczajowo-historyczna w części oparta na faktach. A potem przyszedł czas, gdy straciliśmy poczucie bezpieczeństwa, pandemia zbierała swoje żniwo, a ja tworzyłam fikcyjną rzeczywistość Anielina. Jakże inny w swoim klimacie jest Spadek nieboszczyka, ale ta historia potrzebowała akurat takiej oprawy...
A.P.: Czy zaplanowała Pani już święta? Czy ten szczególny czas jest też pretekstem do specjalnych lektur?
I.M.: Lubię czas świąt, czas wyciszenia i spokoju, odpoczynku od nieraz trudnej codzienności. Na razie nie mam wielkich planów, ale będzie na pewno miło i kameralnie. Nie należę do osób, które muszą mieć wszystko wysprzątane na błysk, nie chcę myśleć tylko o tym, co mam do zrobienia, ciasto kupuję w cukierni, a stół nie ugina się od potraw, których nie ma kto zjeść. Co nie oznacza, że jest pusty (śmiech), ale moim zdaniem najważniejsza jest atmosfera, ten moment bycia razem i radości ze wspólnych chwil. Oby było ich jak najwięcej. A skoro wspólne chwile, to także czytanie, w tym roku na pewno znajdę czas na Boże Narodzenie Herkulesa Poirot Agathy Christie, lubię do niego wracać. A przedsmak świąt już miałam, taki bardziej nietypowy, bawiąc się świetnie przy lekturze Wigilii ze skutkiem śmiertelnym Iwony Banach.
A.P.: Nad czym pracuje Pani obecnie?
I.M.: Skończyłam pisać trzecią część Miasteczka Anielin, to moja dziewiąta książka, teraz wracam do pracy nad komedią romantyczną, to takie urozmaicenie dla mnie i dla czytelników, po drodze czeka na dokończenie komedia kryminalna o dietach (śmiech). Mam też nadzieję, że w przyszłym roku znajdę czas na napisanie sagi opartej na losach babci Tekli i dziadka Józefa. Bo po to też piszę, by przywracać pamięć o ludziach i wydarzeniach dzisiaj już zapomnianych.
A.P.: Dziękuję za rozmowę!